Na tegoroczne obchody Święta Pracy wybraliśmy się na manifestację zorganizowaną przez Autonomicznych Nacjonalistów z Białegostoku.
Od upadku tzw. „komuny” i implementacji wolnorynkowo-kapitalistycznych paradygmatów ideologicznych żywcem zaczerpniętych i skopiowanych od amerykańskich specjalistów od prywatyzacji majątku „krajów rozwijających się”, minęły już ponad trzy dekady. W ciągu tych ponad trzydziestu lat „wolności”, Polska stała się głównym eksporterem relatywnie niedrogiej siły roboczej do krajów Unii Europejskiej, tanią montownią/call center międzynarodowych korporacji oraz krajem, do którego, by zachować gospodarczą konkurencyjność, sprowadza się miliony imigrantów ekonomicznych zza wschodniej granicy, w tym także i z takich krajów jak Indie, Pakistan, Nepal, Wietnam czy Bangladesz. Dozwolone jest sutenerstwo, czyli czerpanie korzyści z cudzej pracy poprzez pośrednictwo, a prawo do płatnego urlopu czy świadczenia chorobowego przysługuje jedynie tym, którzy pracują na określonym typie umowy. Dodajmy do tego brak jakichkolwiek zabezpieczeń socjalnych, renty i emerytury poniżej minimalnej krajowej, niewydolny system ubezpieczeń społecznych oraz obnażony w realiach pandemii, faktycznie nieistniejący system polskiej służby zdrowia. Te problemy już od wielu lat przykrywane są sukcesywnie wieloma tematami zastępczymi, które to dominują dyskurs polityczny i marginalizują głos tych, którzy z wyzyskiem i niesprawiedliwością społeczną chcą walczyć.
W tym roku nie było inaczej – pandemiczne obostrzenia okazały się doskonałym pretekstem do rozwiązania naszej manifestacji. Jeszcze przed dotarciem na miejsce, wszyscy potencjalni uczestnicy zostali spisani przez licznie zgromadzoną milicję, ściągniętą najprawdopodobniej z terenów całego województwa. Organizatorzy nie mieli nawet okazji do zakończenia kilkuminutowego przemówienia – manifestacja już po kilku minutach została uznana za nielegalną, a milicjanci przystąpili do otoczenia zgromadzonych ciasnym kordonem.
Kogoś zabolały hasła i transparenty? Pewnie tak.
Pewnie zaboli, i to jeszcze nie jeden raz.